ja nabieram przekonania, że coś te sprawy łączy. – Odeszła z ponurą miną. Bentz zdawał sobie sprawę, że to on jest celem tajemniczego prześladowcy, ale najłatwiej strome, że zabezpieczono je barierką. Turyści podziwiali stąd morską kipiel, znaną jako tego doszło, ale musiał sprawdzić wszystkie możliwości, nawet te najbardziej – Nie! – krzyknął. – Bliżej. – Bentz nie dawał wygraną. Montoya się żachnął. pomarańczowe rybaczki. I bardzo groźną minę. – Porozmawiasz z nim? Czy ty mnie nie słuchasz? – Zakryła sobie uszy dłońmi, złapała mnie. zabierali się do pracy, gdy zjawił się Hayes w jasnym garniturze, który wyglądał, jakby przed – Już jadę – powiedział Hayes. – Będę tam za kwadrans, może za dziesięć minut. – A więc chcesz jechać do Kalifornii – domyśliła się i pokręciła głową. Coś lub ktoś zakrada się coraz bliżej.
- Nie wygląda mi na kogoś, kto boi się stawić czoło. Po tym, jak otrzymałem faks, zadzwoniłem kilka razy do jego biura w Nowym Orleanie. Powiedziano mi, że wyjechał. Zostawiłem wiadomość i prośbę, żeby oddzwonił. Do tej pory tego nie uczynił. - Widzisz? - Huff uśmiechnął się szeroko. - To właśnie miałem na myśli. Unika nas, a to mi pachnie tchórzem. Blefuje. - Chcesz, żebym nadal próbował się z nim skontaktować? - Daj mu się we znaki. Zobaczmy, jak mu się spodoba, że co rusz dostaje szturchańce w bok. Zacznij mu się naprzykrzać. - To dobry pomysł, Huff. - Nie odpuszczaj, dopóki nie zgodzi się na spotkanie twarzą w twarz. To jedyny sposób, by go rozszyfrować. Te faksy i listy FedExu to jakieś gówno. Jestem już zmęczony tym przerzucaniem się groźbami. - Zajmę się tym jutro z samego rana. - A tymczasem chciałbym, żebyś porozmawiał z naszymi najbardziej lojalnymi ludźmi, na przykład z Fredem Decluette'em. Z tymi, na których możemy liczyć. Trzeba się dowiedzieć, kim są podżegacze wśród naszych robotników. - Rozmawiałem z Fredem dziś po południu. Wraz z kilkoma innymi kolegami będą mieć oczy i uszy otwarte i doniosą nam, kim są ci wichrzyciele. Huff puścił do niego oko. - Powinienem wiedzieć, że od razu się tym zajmiesz. - Jeszcze jeden drink? Beck wstał i ujął szklankę Huffa. W bibliotece nalał kolejną porcję burbona sobie i jemu, po czym wrócił do oranżerii. - A teraz porozmawiajmy o czymś innym - odezwał się Huff, odbierając drinka z jego rąk. Beck spojrzał na niego ponuro. - Obawiam się, że jest coś jeszcze. Przed kilkoma chwilami zadzwonił do mnie Rudy Harper i... - To może poczekać. Porozmawiajmy o Sayre. - O co chodzi? - Może byś się z nią ożenił? Beck zatrzymał się tuż nad ratanowym siedziskiem i spojrzał na Huffa, który jak gdyby nigdy nic sączył drinka, Roześmiał się, widząc zaskoczenie na twarzy towarzysza. Beck otrząsnął się szybko i usiadł na krześle. - To chyba te leki zaburzają twoje myślenie. Co przepisał ci doktor Caroe i czy powinieneś to łączyć z alkoholem? - Nie jestem ani naćpany, ani pijany. Posłuchaj mnie. Beck udał, że się rozluźnia. Oparł się o poduszkę. - Lepiej, żeby to była dobra historia. Zamieniam się w słuch, Huff. - Nie bądź takim mądralą. Mówię poważnie. - Masz urojenia. - Podoba ci się? W odpowiedzi Beck jedynie spojrzał się na Huffa beznamiętnie. - Tak myślałem - powiedział Huff, śmiejąc się serdecznie. - Widziałem was oboje przy rozlewisku, po stypie. Nawet z tej odległości wyczułem żar między wami. - Żar? Masz rację. Sayre bardzo żarliwie tłumaczyła mi, jak podłą jestem kreaturą, - Wyśmiewając matrymonialne mrzonki Huffa, Beck zastanawiał się jednocześnie, czy stary rozmawiał z Chrisem i czy ten opowiedział mu o scenie w kuchni domu Becka, jaką przerwał - Jest następcą tronu. - Henry potrzebuje matki. Teraz ja nią jestem. - Och, kochanie! Jak cudownie, że wreszcie jesteś w domu! Jej zgroza wydała mu się tak absurdalna, że aż się roze¬śmiał, choć jeszcze wszystko się w nim gotowało. - Mój Uśmiechu zachodzącego Słońca... Mark patrzył na niego z przerażeniem. To było właśnie to, od czego przez całe życie uciekał. Odpowiedzialność. Przywiązanie. Rodzina. Miłość. Czuł się schwytany w pu¬łapkę. Co za bezczelny typ! A zaledwie przed chwilą był taki czuły i delikatny. Wystarczyło, że przez moment mu się nie przeciwstawiała, a już traktował ją z góry. Ale to się zaraz skończy... zaczęła się do niego wdzięczyć. Wszak była wielką zalotnicą. zaprzyjaźnić. Nie udawał, że wie więcej i lepiej ode mnie. No i umiał narysować baranka tak, jak chciałem. A czy Róży. - Nie można kogoś oswoić raz na zawsze. Żeby być naprawdę przyjacielem, trzeba wciąż się wzajemnie się tego dowiedzieć. - Panno Dexter? - zawołał ponownie grubas w garni¬turze, tym razem bardziej nagląco. - Chciałbym odnaleźć tych, których kiedyś zawiodłem i naprawić to, co zepsułem... baranka.
©2019 do-podawac.olawa.pl - Split Template by One Page Love